wtorek, 26 kwietnia 2016

Każdy ma taką rzecz...

...taką rzecz, która jest czymś więcej niż rzeczą. Ja miałam buty, stare dobre Zuchy, które zwiedziły ze mną pół Europy, a na emeryturę przeszły dopiero wówczas, gdy podeszwy stały się przezroczyste. Stare, dobre Zuchy... Gdybym potrafiła je zrekonstruować, nie wahałabym się ani chwili.
Niestety, przychodzi taki moment w życiu każdego sentymentalnego odzienia, gdy ktoś spojrzy na nie okiem znawcy i w dobrej wierze powie: "weź to wywal". Mija kolejnych kilka lat, pojawia się kolejnych kilka pęknięć, a w końcu z bólem serca przyznajesz znawcy rację.
Dziś właśnie taka historia...

Jej bohaterem jest sweter, zakupiony tak dawno, że trudno dokładnie ustalić - gdzie, kiedy i za ile. Sweter z historią, pełen uczuć i wspomnień. Przetarty wszędzie, gdzie to możliwe, pełen nowych oczek o niestandardowych rozmiarach, kolokwialnie mówiąc - dziurawy. Porozciągany. Zniekształcony. A drugiego takiego ze świecą szukać...

Oto nasz bohater w pełnej krasie, a tuż obok z ułożonym kominem - tak był zazwyczaj noszony.
Komin gruby, podwójny. Rękawy baaardzo długie, prawie do kolan. Przyjemny śliwkowy kolorek, przynajmniej tam, gdzie włóczka się nie przetarła do białego rdzenia. Klasyk.

W każdym razie właścicielka wymarzyła sobie reinkarnację jej starego przyjaciela. Gdy usłyszałam jego historię, coś we mnie drgnęło. Może to duch moich Zuchów... Dość, że podjęłam się tego zadania. Najpierw długie dywagacje nad kształtem i kolorem, bo a nuż właścicielka jest gotowa na rewolucję? Potem wybór włóczki - tak, jednak fioletowa, choć inny odcień i dużo ciemniejsza. Potem żmudne przymierzanie, planowanie, przycinanie koncepcji, aż wreszcie chwyciłam druty i do dzieła!
Przyznam ze wstydem, że długo się z nim mierzyłam, może dlatego, że wykonanie kopii sentymentalnej to wielka odpowiedzialność i trudne zadanie. Coś może umknąć mojej uwadze, coś nieuchwytnego okiem osoby postronnej, a fundamentalnego dla właściciela.
W międzyczasie koncepcja uległa zmianie, pojawił się nowy, elektryzujący pomysł! Ale o nim potem.

Gdy praca nad jakimś projektem się przedłuża, historia tworzy się sama. Tak oto nowe wcielenie śliwkowego sweterka przewędrowało ze mną kilka tysięcy kilometrów, ponieważ najlepiej dzierga się w podróży. Byliśmy  w Chorwacji, i w Gdańsku, w Warszawie, w Żaganiu i w Międzyzdrojach, aż w końcu, zebrawszy pył z niejednej drogi, junior został ukończony.
Od razu widać różnice - dół i rękawy nie są takie szerokie jak u jego alter ego. Kolor dużo ciemniejszy, głęboki. Włóczka była grubsza niż w oryginale, toteż "młody" jest cieplejszy. W związku z tym problematyczny okazał się komin, ponieważ po złożeniu go podwójnie stał się zdecydowanie zbyt gruby. Postanowiłam więc nie zszywać go, a najpierw skonsultować z właścicielką.
Tymczasem zobaczcie, jak się ma nowe do starego:


Komin u młodego jest nieco szerszy, rękawy - krótsze, toteż po konsultacji postanowiłyśmy, że nie będą podwinięte. Dół młodego jest węższy, co w prezentacji na leżąco może psuć ogólne wrażenie, ale po założeniu na siebie okazuje się zgrabnie dopasowany.











Ostatecznie komin nie został zszyty. Oto, jak się prezentuje:
Tak, to właśnie jest owa elektryzująca nowinka :) Ewa znalazła kolorową włóczkę doskonale ożywiającą głębię barwy, i po krótkiej burzy mózgów ustaliłyśmy, że znajdzie się ona na kominie i zostanie wykorzystana do samego końca.
 Zbliżenie pokazuje cały urok tej włóczki. Szczęśliwie dziergałam komin okrężnie i bezszwowo, co zapewniło łagodne przejście kolorów.
Komin w całej okazałości prezentuje się tak:
Ostatecznie nie został zszyty, dzięki czemu zwielokrotnieniu uległa pula możliwości zastosowania i układania go. Można go zawijać kolorem lub fioletem do zewnątrz, można nałożyć na głowę w chłodne dni, można namarszczyć.
Widoczne w połowie połączenie włóczek powinno się naprostować po pierwszym praniu.

Nowy sweterek otrzymał swoją historię jeszcze przed ostatnimi szwami, a ciąg dalszy napisze życie.


Niech się dobrze nosi :)



I jeszcze rzut okiem na obie historie:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz