piątek, 8 maja 2015

Dzieło życia cz. I

No i stało się - dnia 12 kwietnia 2015, o godzinie 21:51, po około trzyletnich zmaganiach, chwilach entuzjazmu, zwątpienia, dystrakcji - w końcu JEST!!! Moje dzieło życia, coś, co pozostawię po sobie tak długo, jak długo mole będą łaskawe go nie nadgryzać.
Tym dziełem jest koc - narzuta, z motywami entomologicznymi, w moich ulubionych ostatnio kolorach (choć prawda jest taka, że chciałam przede wszystkim zużyć ten blady lila oraz ciemny fiolet, bo mi do niczego nie pasowały). Podziwiajcie:
 A oto widok z góry:
Jak powstawał? Początki były łatwe: każdy kwadrat oddzielnie, w zależności od nastroju i samozaparcia. Początkowo nie siliłam się na żadne ekstremalne wzory, gdyż od razu założyłam, że każdy kwadrat będzie inny. Zatem potrzebowałam także łatwych wzorków, które będą tłem dla tych najbardziej efektownych. O ile się nie mylę, pierwszy był ten kwadrat pomiędzy ważką a motylem.
Potem się rozpędziłam - zaczęłam komponować, eksperymentować, przypominać sobie co ciekawsze wzory. I oczywiście projektowałam własne, coraz bardziej złożone.
Zbliżenie na część górną...

... i dolną.

 Tak więc, najpierw powstały pojedyncze kwadraty. Potem było układanie, komponowanie, próbowanie kolejnych konstelacji, a gdy już byłam zadowolona - zaczęło się mozolne zszywanie przy pomocy szydełka oraz grafitowej włóczki. Szew stanowi pojedynczy łańcuszek, dobrze widoczny i w zamierzeniu obramowujący każdy kwadrat. Na tym etapie byłam już tak zawzięta, że siedziałam nad robotą przez caluśki dzień - nie odpuściłam, dopóki nie zszyłam wszystkich. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Oczywiście kwadratów było za mało na całą narzutkę, ale w planach była jeszcze prosta ramka, w którą zamierzałam wpompować wszystkie pozostałe resztki wybranych włóczek. Ramkę tę wykonałam "na okrągło", używając czterech drutów na żyłkach i dobierając oczka na krawędziach. Początkowo oczek było chyba około tysiąca, a w co drugim okrążeniu
przybywało kolejnych osiem. Jedno okrążenie zajmowało mi ponad godzinę... Ramka rosła niewyobrażalnie wolno, a sterczące z robótki druty straszyły jak wściekły jeżozwierz.
Robotę zabierałam ze sobą wszędzie - nawet do poradni, gdy czekałam na córkę, ale muszę przyznać, że najprzyjemniej robiło się w samochodzie :)


 



Oto krawędź ramki - trochę widać miejsce dobierania oczek, ale co tam :)

A oto gotowa narzuta w miejscu przeznaczenia - na łóżeczku małej fanki motyli i innych robaczków:
Najciekawszych bohaterów tej przygody przedstawię w kolejnych częściach cyklu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz